wtorek, 7 czerwca 2016

Antiochia także bojkotuje Sobór panprawosławny

Spór o to, czy Sobór panprawosławny powinien się odbyć w zaplanowanym terminie, rozwija się. Synod Antiocheńskiej Cerkwi Prawosławnej zadeklarował, że jego przedstawicieli nie będzie na Soborze.

Cerkiew Antiochii prosi, by przełożyć termin zwołania Wielkiego Świętego Soboru na inny termin, kiedy przywrócone zostaną przyjazne relacje między Cerkwiami autokefalicznymi i zagwarantowany zostanie prawosławny konsensus” - napisali w oświadczeniu przedstawiciele patriarchatu antiocheńskiego. W ten sposób patriarchat Antiochii odniósł się do konfliktu z patriarchatem Jerozolimy o kanoniczną przynależność Kataru do jednej lub drugiej Cerkwi. Antiocheńscy prawosławni twierdzą także, że w procesie przygotowawczym Soboru zabrakło realnego i efektywnego wkładu wszystkich Cerkwi prawosławnych. Ich oburzenie wywołał także fakt, że problem kalendarza cerkiewnego i unifikacji dat Wielkanocy został usunięty z programu debaty, choć jest on „istotny dla wiernych patriarchatu antiocheńskiego”.

Tomasz P. Terlikowski

Co dalej z Soborem panprawosławnym?

Sobór panprawosławny, mimo zapowiedzi jego bojkotu przez część Cerkwi, nie jest zagrożony – zapewniają przedstawiciele „pierwszego wśród równych” patriarchy Konstantynopola.


W poniedziałek Ekumeniczny Patriarchat Konstantynopola opublikował apel do liderów Cerkwi prawosławnych, by te zachowały ustalenia podjęte podczas spotkania z styczniu 2016 roku. A o. archidiakon John Chryssavgis, teologiczny doradca patriarchy Konstantynopola zapewnił, ze pomimo wszelkich problemów, przygotowania do soboru idą swoim torem, i nie ma powodów, by się on nie odbył.
Jego zdaniem zapowiedzi bojkotu obrad przez Bułgarską Cerkiew Prawosławną nic nie zmieniają w znaczeniu Soboru, a ustalenia, które on podejmie będą i tak obejmowały wszystkie wspólnoty prawosławne, także te, które zbojkotowały obrady na Krecie. - Oczywiście, jeśli kogoś zabraknie, będziemy odczuwać jego brak, i będzie nam bardzo, bardzo przykro. To będzie miało jednak wpływ nie tylko na Sobór, ale także na Cerkiew, która zdecyduje się na nieobecność. Jeśli jakaś Cerkiew wybierze nieobecność, to będzie to smutny dowód jest samomarginalizacji – podkreślał archidiakon.
Duchowny wyraził – w wywiadzie dla portalu „Crux Now”, że choć Sobór Watykański II i Sobór na Krecie „więcej różni niż łączy”, to i ten ostatni w pewnym sensie może mieć podobny wpływ na prawosławie, jak Vaticanum II miało na katolicyzm, szczególnie jeśli chodzi o otwarcie na inne wyznania i ekumenizm.
W wywiadzie nie zabrakło także niezwykle ciepłych słów prawosławnego duchownego o papieżu Franciszku. Archidiakon podkreślał, że papież podobnie jak patriarcha Konstantynopola chce pokazać oblicze Kościoła, który jest bliski ludziom cierpiącym. - Przypominam, że patriarcha Bartłomiej był obecny podczas papieskiej mszy inaugurującej pontyfikat. To się zdarzyło pierwszy raz w historii – podkreślał doradca patriarchy Konstantynopola. - Gdy zapytano go dlaczego się tam pojawił, patriarcha Bartłomiej odpowiedział, że poczuł, że w tym człowieku jest coś innego, i że musi tam być – dodał. - Nie sądzę, by to był przypadek, że akurat te dwie osoby są liderami swoich Kościołów w tym momencie czasu. Nie wierzę w takie zbiegi okoliczności – zakończył wywiad archidiakon.
Inne stanowisko niż patriarchat moskiewski zajmuje Rosyjska Cerkiew Prawosławna. Wedle jej Świętego Synodu bojkot Soboru przez przynajmniej jedną z Cerkwi w istocie oznacza, że jego obrady nie będą ważne. Dlatego patriarchat moskiewski wzywa do kolejnych rozmów, które miałyby rozwiązać problem.

Tomasz P. Terlikowski

poniedziałek, 7 marca 2016

Aborcja dla mężczyzn. Czy o to walczą faceci na manifach?

Jak wszyscy, to wszyscy. Babcia też – głosił stary, dość paskudny dowcip. I aż chciałoby się go przypomnieć w kontekście pomysłów szwedzkiej młodzieżówki liberalnej, która chce aborcji dla mężczyzn.

Jeśli uznać, że aborcja jest podstawowym prawem człowieka, które musi być chronione przez ONZ, WHO, władze Stanów Zjednoczonych i dziesiątki innych organizacji, to trudno nie przyjąć, że mężczyźni są obecnie dyskryminowani. Im bowiem, to święte prawo osoby ludzkiej, by zabić swoje dziecko nie przysługuje. I nie ma o co ukrywać, że to skandal, z którym trzeba skończyć. Taką propozycję zgłosili więc szwedzcy liberałowie, którzy zaproponowali, by i mężczyzna mógł przeprowadzić aborcję.

Nie, nie chodzi jeszcze o to, by mógł dopaść kobietę, która jest z nim w ciąży i własnoręcznie zamordować swoje dziecko, ani nawet o to, by mógł na nią napuścić jakieś aborcyjne bojówki. Na razie propozycja jest prostsza. Chodzi w największym skrócie o to, żeby do do osiemnastego tygodnia życia płodowego dziecka ojciec mógł legalnie się go wyrzec. Oznajmić matce, że on swojego dziecka nie chce, nie ma niego ochoty, i że nie będzie partycypował w jego utrzymaniu, ani nie uzna go, niezależnie od tego, czy jest jego czy nie.

I nie ma co ukrywać, że jeśli uznać, że matka ma prawo uznać, że jej dziecko nie jest jej, albo że go nie chce, i w związku z tym może je zabić, to nie sposób nie przyznać takiego prawa ojcu. Równość płci jest przecież świętym prawem, którego respektowania nieustannie domagają się progresiści. A skoro tak, to jeśli prawo do odrzucenia dziecka ma kobieta, to nie może go być pozbawiony mężczyzna. Szwedzcy młodzi liberałowie jedynie wyciągają wnioski z założeń przyjętych wiele lat temu.

Efekt przyjęcia takiego prawa będzie jednak dramatyczny. Jeszcze więcej kobiet będzie bowiem krzywdzonych przez nieodpowiedzialnych, pozbawionych głębszych uczyć mężczyzn. Przymuszanie do aborcji stanie się powszechne, i nikt nie będzie w stanie sprawdzić, jak wielu kobiet złamane zostaną sumienia. Kto zaś będzie odczuwał korzyści z takiej sytuacji? Nieodpowiedzialni mężczyźni, którym przyzna się jeszcze więcej praw do krzywdzenia kobiet. W ten sposób zalegalizowana i usankcjonowana prawnie zostanie przymus aborcyjny, który już teraz część mężczyzn stosuje wobec kobiet. A brak odpowiedzialności za własne dzieci, i wybory, zostanie uznany za święte prawo mężczyzny.

Inna rzecz, że w znaczącym stopniu już tak jest. Jeśli ktoś korzysta z aborcji, to są to głównie mężczyźni. I dlatego trudno nie zadać pytania, tym z panów, którzy na tegorocznej Manifie (w strugach deszczu) się pojawili, czy im przypadkiem nie chodzi o to, by móc bezkarnie pozbywać się odpowiedzialności za własne dzieci? Czy oni też nie chcieliby aborcji dla dzieci? I czy nie mają poczucia, że facet, który walczy o prawo do zabijania dzieci dla kobiet, w istocie walczy o to, by to jemu było wygodniej, i by to on nie musiał ponosić odpowiedzialności za własne wybory?


Tomasz P. Terlikowski

poniedziałek, 29 lutego 2016

Mocny papieski materiał do rachunku sumienia

Franciszkowe kazania są w tym roku niezwykle mocnym wezwaniem do przeżycia Wielkiego Postu i nawrócenia. - Nigdy nie jest za późno, nigdy! – mówi papież.


Papież alarmuje, wzywa do radykalnego nawrócenia. W jego myśleniu, którego wyrazem są poranne kazania, nie ma miejsca dla chrześcijan letnich, czy dla letniości w ogóle. Można odnieść wrażenie, że Franciszek wręcz krzyczy, by skorzystać z ostatniej szansy, którą – być może właśnie w ten Wielki Post – daje nam Pan Bóg.

- Jezus, przeciwnie, wzywa nas do przemiany serca, do dokonania radykalnej zmiany kierunku na drodze naszego życia, do porzucenia kompromisu ze złem, bo wszyscy dopuszczamy się kompromisów ze złem, do porzucenia obłudy, a wydaje mi się, że wszyscy mamy w sobie jakiś kawałeczek obłudy, aby zdecydowanie wejść na drogę Ewangelii. Ale tu znów pojawia się pokusa, by siebie usprawiedliwić: ‘Ale z czego powinniśmy się nawrócić? Czy nie jesteśmy w sumie ludźmi dobrymi?’ Ile razy myśleliśmy sobie: ‘Zasadniczo jestem w porządku. Czy nie jesteśmy ludźmi wierzącymi, a nawet dość praktykującymi?’ I w ten sposób wierzymy, że jesteśmy usprawiedliwieni – mówił Franciszek podczas Anioła Pańskiego. I trudno nie dostrzec, że te słowa są wyzwaniem dla bardzo wielu z nas. Tych wierzących, którzy mimo wszystko pozostają niepłodnymi figami.

Bóg jednak, nawet gdy nie nawracamy się, wciąż daje nam szansę. - Ileż razy – my tego nie wiemy, ale dowiemy się o tym w niebie – ileż razy jesteśmy już w miejscu naszej zguby i Pan nas ratuje. Ratuje nas ponieważ ma dla nas wielką cierpliwość. To jest jego miłosierdzie. Nigdy nie jest zbyt późno by się nawrócić, a to jest niezbędne, teraz! Zacznijmy już dzisiaj – mówił papież. I dodawał: „Ale na nasze szczęście Jezus jest podobny do tego rolnika, który z nieograniczoną cierpliwością, kolejny raz otrzymuje odroczenie [wyroku] dla niepłodnej figi: "Jeszcze na ten rok je pozostaw - mówi do pana - ja  okopię je i obłożę nawozem; może wyda owoc". Rok łaski: czas tajemnicy Chrystusa, czas Kościoła przed Jego chwalebnym przyjściem, czas naszego życia, naznaczony określoną liczbą Wielkich Postów, czas Jubileuszowego Roku Miłosierdzia. Niezwyciężona cierpliwość Jezusa! Czy myśleliście o cierpliwości Boga? O Jego nieustannej trosce o grzeszników. Jakże one powinny nas prowokować do niecierpliwości wobec samych siebie! Nigdy nie jest za późno, nigdy!”.

Te słowa, tak jak kazania w Domu świętej Marty z dni poprzednich, to niesamowitym materiał na rachunek sumienia, który każdy katolik może medytować w okresie Wielkiego Postu. Warto to zrobić, bo mocno prostuje to myślenie, a do tego przypomina, że Bóg nie jest Bogiem myśli, ale czynu. - „Pan pokazuje nam właściwą drogę. A ileż razy spotykamy takich ludzi – także my, nieprawdaż! – i to często w Kościele: «O tak, jestem wielkim katolikiem». «Ale co robisz?». Ilu rodziców uważa się za katolików, ale nigdy nie ma czasu porozmawiać ze swoimi dziećmi, pobawić się z własnymi dziećmi, wysłuchać swoich dzieci. Być może oni sami mają swoich rodziców w domach opieki, ale zawsze są zajęci i nie mogą iść ich odwiedzić, pozostawiając ich opuszczonych. «Ale ja jestem wielkim katolikiem, nieprawdaż! Należę do takiego stowarzyszenia». To jest religia słów: mówię, że jestem religijny, ale żyję światowością” – powiedział papież w ubiegły wtorek. I zadane w tym słowie pytania, także warto dodać do rachunku sumienia. Swojego, a nie cudzego!


Tomasz P. Terlikowski

Papież Franciszek i antykoncepcja

Paweł VI nigdy nie podjął decyzji, o której mowa. Debata na temat kongijskich zakonnic, które były masowo gwałcone, toczyła się za pontyfikatu św. Jana XXIII i to właśnie wtedy zaprezentowano, w 1961 r., na łamach „Studi Catolici" stanowisko abp. Pietra Palazziniego, o. Franza Hürtha SJ i o. Ferdinanda Lambruschiniego, którzy sugerowali, że w sytuacji zagrożenia gwałtem antykoncepcja hormonalna może być dopuszczalna, bowiem jest ona obroną przed agresorem.
Opinię taką przyjęła część katolickich moralistów, którzy – jak choćby Christopher Kaczor – do chwili obecnej przekonują, że w takiej sytuacji nie sposób mówić o antykoncepcji, a przyjmowanie środków tego rodzaju można potraktować jako obronę przed agresorem.
Stanowisko takie przyjęła też Konferencja Episkopatu Niemiec, która pozwala w katolickich placówkach na podawanie zgwałconym kobietom pigułek antykoncepcyjnych (w istocie często są to już tabletki wczesnoporonne). Paweł VI jednak stanowiska tego nigdzie nie potwierdził, a w encyklice „Humanae vitae" jasno stwierdził, że antykoncepcja jest złem moralnym, i nie przewidział w swoim dokumencie żadnych wyjątków. Opowieść o rzekomej decyzji tego papieża jest więc klasyczną miejską legendą, która co jakiś czas powraca, ale która nie ma podstaw rzeczowych.
Prawdziwe (to znaczy odrzucające antykoncepcję) stanowisko Pawła VI nie powinno być zresztą zaskoczeniem, bowiem... trudno uznać, że człowiek na zarodkowym etapie rozwoju jest agresorem (a w istocie dopuszczenie antykoncepcji w takiej sytuacji jest usprawiedliwione faktem gwałtu).
A skoro nim nie jest, to zastosowanie wobec niego środków chemicznych, które mają uniemożliwić jego zagnieżdżenie się w macicy matki (a o takim działaniu możemy mówić po gwałcie) i tym samym jego dalszy rozwój, nie może być moralnie usprawiedliwione. Byłoby inaczej, gdyby chodziło o sytuację (a jest ona także możliwa), w której środki miałyby uniemożliwić samo poczęcie.
Usprawiedliwieniem stosowania antykoncepcji mogłoby być dobro kobiety. Tyle że to wymagałoby sprawdzenia, na jakim etapie cyklu jest zgwałcona kobieta, by dowiedzieć się, czy podane środki nie doprowadzą do unicestwienia zarodka... A gdyby tak było, podanie jakichkolwiek środków hormonalnych straciłoby moralne usprawiedliwienie, oznaczałoby bowiem uznanie niewinnej istoty ludzkiej za agresora, którego można zlikwidować. Na to zaś Kościół nigdy się nie zgodził.

piątek, 26 lutego 2016

Surogacja to przemysł handlu ludźmi! Szwecja chce tego zakazać

Szwecja, z czysto lewicowych (ale w pełni słusznych) powodów może zdecydować się na zakaz surogacji – wynika z raportu przygotowanego na polecenie rządu tego kraju.


- Najistotniejszym powodem, dla którego nie chcemy akceptować surogacji w Szwecji jest ryzyko wywierania presji na kobiety, by te zostały matkami surogatkami, Ciąża jest ogromnym obciążeniem i ryzykiem dla kobiety – podkreśla sędzia Eva Wendel Rosberg, autorka raportu. Jej zdaniem rząd Szwecji powinien także chronić Szwedów przed korzystaniem z usług klinik wynajmujących surogatki poza granicami. Prawniczka zaznacza także, że wciąż niewiele wiadomo o skutkach surogacji dla dzieci, które zostały urodzone w ten sposób.

Jeszcze ostrzej o surogacji wypowiada się lewicowa dziennikarka Kajsa Ekis Ekman na łamach „The Guardian”. - Surogacja może być postrzegana przez pryzma szczęścia Eltona Johna, słodkich noworodków i nowoczesnej rodziny, ale w istocie jest to przemysł, w którym kupuje się i sprzedaje ludzkie życie. W tym świecie dzieci są wykorzystywane do spełniania pragnień bogatych; matki są niczym, pozbawione są nawet prawa do nazywania się mamami, a klient jest wszystkim. Zachód zlecił produkcję dzieci biednym krajom, tak jak wcześniej wypchnął przemysł ze swojej przestrzeni. Jest szokującym fakt, że konwencja ONZ dotycząca praw dzieci tak szybko przestała być egzekwowana – grzmi szwedzka lewicowa dziennikarka.

Trudno się nie zgodzić z tymi argumentami. Kłopot polega na tym, że jeśli potraktować je poważnie, to w krótkim czasie trzeba zakazać nie tylko surogacji, ale także w ogóle procedury in vitro. W jej przypadku bowiem także nie wiadomo, jakie są jej długofalowe skutki dla poczętych tą metodą dzieci. A dzieci, które powołuje się do istnienia, mrozi, niszczy, ewentualnie zamraża są traktowane jak towar i przedmiot handlu. Medycyna reprodukcyjna, podobnie jak jej fragment, jakim jest surogacja, to gigantyczny przemysł, w którym robienie kasy usprawiedliwia się słodkimi obrazkami.


Tomasz P. Terlikowski

Kolejny bastion upadł. A Kościół milczał

Włoski senat wprowadził homokonkubinaty. I choć strona konserwatywna pociesza się myślą, że udało się zablokowało adopcje dzieci przez homoseksualistów, to trzeba powiedzieć jasno kolejny bastion upadł.


Decyzja Senatu nie oznacza jeszcze końca prawnej drogi ustawy o konkubinatach. Ale można już powiedzieć, że jest ona jasnym sygnałem, w jakim kierunku pójdą obrady. Obrońcy rodziny będą się już zajmować tylko blokowaniem adopcji przez pary homoseksualne, a zaakceptują (tak jak grupa hierarchów Kościoła) same związki osób tej samej płci. I niestety jest to bardzo zły sygnał. Nie tylko polityczny, ale także, a może przede wszystkim, eklezjalny.

Trzeba bowiem powiedzieć zupełnie otwarcie, że to, co się stało we Włoszech stało się nie tylko przy pełnym milczeniu, ale wręcz cichej akceptacji Stolicy Apostolskiej i znaczącej części biskupów. Nie jest przecież przypadkiem, że papież milczał, odmawiając zaangażowania się we włoską politykę, a włoscy biskupi, i to nawet ci konserwatywnie nastawieni, zostali skutecznie uciszeni. Nie brakowało za to biskupów, którzy zapewniali, że same związki osób tej samej płci nie są dla Kościoła problemem, o ile nie będą określane mianem małżeństwa i nie przyzna im się miana małżeństw. I takie właśnie stanowisko zostało przeforsowane.

Ale jeśli biskupi (i sam papież) sądzą, że na tym się skończy, to są naiwni (i jest to bardzo łagodne określenie). Homolobby i homolewica od dawna stosują w walce politycznej strategię salami, zwaną także metodą na ugotowanie żaby. Poszczególne postulaty wprowadzane są do debaty publicznej stopniowo, krok za krokiem. Najpierw homozwiązki, później małżeństwa, a w międzyczasie stopniowa legalizacja oddawania dzieci parom osób tej samej płci. Na końcu jest zaś uznanie, że każdy, kto odmawia uznania „równości małżeńskiej” (tak nazywa się w nowomowie gejowskiej walkę o zniszczenie normalnego małżeństwa i wprowadzenie „małżeństw homoseksualnych”) jest homofobem, którego należy skazać za mowę nienawiści. Włochy właśnie dynamicznym krokiem, przy milczeniu lub nawet cichej akceptacji Kościoła i papiestwa weszły na tą drogę. Bastion padł, a struktury kościelne, nie uznały za stosowne go bronić.


Tomasz P. Terlikowski