Dyskusja na Synodzie
przybiera coraz bardziej szokujące formy. Część z hierarchów najwyraźniej nie
zna doktryny Kościoła i posługuje się językiem współczesnych mediów.
Tak jest choćby ze
sformułowaniem, coraz częściej padającym z ust części hierarchów, że Kościół
nie może komuś stale odmawiać Komunii Świętej. Chodzi oczywiście o rozwodników
w ponownych związkach, których część zachodnich hierarchów bardzo współczuje.
Kłopot polega na tym, że sformułowanie, którego używają biskupi jest zwyczajnie
nieprawdziwe. To bowiem nie Kościół odmawia tym osobom Komunii świętej, ale one
same pozbawiają się możliwości przystępowania do niej. A powody są dwa. Po
pierwsze wstąpiły w związek (a dopiero ponowny związek, a nie sam rozwód,
uniemożliwia przystępowanie do Komunii świętej), który nie jest małżeństwem, a
zatem akty seksualne w nim podejmowane są cudzołóstwem. A aby ten grzech mógł
być odpuszczony konieczny jest nie tylko żal za grzechy, ale także
postanowienie poprawy (a z tym wiąże się próba wyjścia z tego związku albo
decyzja o życiu w czystości). Jeśli osoba taka nie chce podjąć takiej decyzji,
to sama pozbawia się możliwości uczestnictwa w Komunii świętej. Kościół nie ma tu nic do rzeczy. On jedynie
przypomina jakie są zasady, nie przez Niego zresztą ustanowione.
Odejście od tej zasady
wymagałoby albo uznania, że ludzie nie są zdolni do podejmowania decyzji i
ponoszenia za nie odpowiedzialności (a ostatecznie decyzja o wstąpieniu w
ponowny związek, to akt woli, którego można nie podejmować), albo uznania, że
małżeństwo w istocie jest rozerwalne (bo tylko w takim wypadku można uznać, że
drugie małżeństwo jest – może nieco gorszą – ale jednak przestrzenią, w którym
zgodnie z zasadami realizować powołanie do życia w czystości, albo w której akt
seksualny nie jest grzechem. Stwierdzenie takie może też oznaczać, że
ostatecznie nie uznaje się cudzołóstwa za grzech (a akurat takie opinie można
było także usłyszeć z ust części ojców synodalnych). Mocno podkreślił to abp
Stanisław Gądecki w swoim wystąpieniu podczas konferencji prasowej. „… żaden
autorytet na ziemi nie może rozwiązać związku, który został w sposób ważny
zawarty. A więc, rozważając każdy z przypadków osobno i towarzysząc obu stronom
z przyjaźnią, trzeba zastanowić się nad ostatecznym pytaniem: co powinno
oznaczać owo nawrócenie które miało by być zwieńczeniem drogi pokuty. Dlatego,
że jeśli nawrócenie jest tylko w sferze pragnień, emocji i dążeń, to nie jest
prawdziwym nawróceniem. Pierwszy związek małżeński jest ważny nawet jeśli
pożycie w drugim związku jest piękne i pełne dobra” – zaznaczył arcybiskup.
I aż dziw, że pewna
(trudno oczywiście oceniać na ile znacząca część z biskupów) tego nie zauważa.
Zaskakiwać może także europocentryczna hipokryzja zwolenników szczególnego traktowania
rozwodników czy pozostawiania decyzji w tej sprawie w gestii episkopatów (a
takie pomysły też już się pojawiły). Jeśli bowiem rzeczywiście są oni
zwolennikami takiego rozwiązania, to warto zadać im pytania, czy są gotowi
również oddać decyzje w sprawie poligamistów i Eucharystii dla nich w ręce
episkopatów krajów Afryki. Jeśli nie, to są zwyczajnymi hipokrytami, którzy
uznają, że tylko problemy Europejczyków warte są zainteresowania, a jeśli tak,
to – jak by to łagodnie powiedzieć – nic nie rozumieją z Ewangelii, albo
jeszcze bardziej wprost: odrzucają nauczanie Jezusa Chrystusa przekazywane
przez Kościół. Na szczęście nie brak na synodzie także hierarchów, którzy
bronią katolickiej prawdy o rodzinie. Szkoda tylko, że zamiast pogłębiać
nauczanie św. Jana Pawła II (a także Piusa XII, który – o czym często się
zapomina miał niezwykle ciekawe katechezy do małżonków) ortodoksyjni biskupi
muszą zajmować się prostowaniem herezji (bo w niewiedzę nie wierzę) swoich
słabo wierzących kolegów.
Tomasz P. Terlikowski