Jestem rozerwany. Z jednej strony zachwyciło mnie wezwanie do rzeczy małych w homiliach Ojca Świętego, a z drugiej zastanawia brak mocnego, nie tylko w symbolach, ale także w słowach wsparcie dla walki o normalną rodzinę i życie ludzkie.
Takich słów w ustach Ojca Świętego nigdy za wiele. - Świętość jest zawsze związana z małymi gestami. „Kto wam poda kubek wody w imię moje, nie utraci swojej nagrody”, mówi Jezus (por. Mk 9,41). Tych małych gestów uczymy się w domu, w rodzinie; gubią się one pośród wszystkich innych rzeczy, jakie robimy, ale sprawiają, że zmianie ulega dzień powszedni. Są to ciche rzeczy dokonywane przez matki i babki, przez ojców i dziadków, przez dzieci. Są to małe oznaki czułości, miłości i współczucia. Jak ciepła kolacja, na jaką cieszymy się wieczorem, wczesny obiad czekający na kogoś, kto wstaje wcześnie, aby iść do pracy. Swojskie gesty. Jak błogosławieństwo zanim położymy się spać czy też uścisk, gdy wracamy po ciężkim dniu pracy. Miłość ukazuje się przez małe rzeczy, przez dbałość o małe codzienne znaki, które sprawiają, że czujemy się jak w domu – mówił papież. I to zachwyca.
Ale z drugiej strony wciąż mnie zastanawia, dlaczego nie było wsparcia dla tych katolików, którzy walczą o nierozerwalność małżeństwa czy o to, by nie nazywać nim czegoś, co nie jest i nie może nim być. Tak wiem były pewne odwołania, były pewne gesty, ale nie brzmiało to z mocą proroka, którym papież potrafi przecież być.
Tomasz P. Terlikowski
poniedziałek, 28 września 2015
środa, 23 września 2015
Franciszek: Pozostawmy świat z rodzinami
Za takie właśnie kazania kocham Franciszka. Za to jego ciepło i skoncentrowanie na tym, co codzienne, zwyczajne, normalne. I za to, że podczas wielkich spotkań mówi o zwyczajnych, przyziemnych rzeczach, które budują świętość.
„To w domu uczymy się braterstwa, solidarności i aby nie być aroganckimi. To w domu uczymy się przyjmowania i dziękowania za życie będące błogosławieństwem oraz tego, że każdy potrzebuje innych, aby się rozwijać. To w domu doświadczamy przebaczenia i jesteśmy stale zapraszani do przebaczania, do tego, aby dać się przemieniać. To w domu nie ma miejsca na „maski”, jesteśmy tymi, kim jesteśmy i w taki czy inny sposób jesteśmy wezwani do szukania tego, co najlepsze u innych” – mówił papież podczas spotkania z rodzinami na Kubie.
„Bez rodziny, bez ciepła ogniska domowego życie staje się puste, zaczyna brakować sieci, które podtrzymują nas w chwilach nieporozumień, karmią nas w codzienności i pobudzają do walki o pomyślność. Rodzina ratuje nas od dwóch obecnych zjawisk: podziałów i umasowienia. W obu przypadkach osoby zamieniają się w jednostki odizolowane, którymi łatwo manipulować i sterować. Społeczeństwa podzielone, rozerwane, rozdzielone lub w najwyższym stopniu umasowione są następstwem zerwania więzi rodzinnych, gdy traci się relacje, które tworzą nas jako osoby, które uczą nas bycia osobami. Zapomina się, jak się mówi "tato", "mamo", "dziadku", "babciu", a to są podstawowe relacje” – dodawał.
I wreszcie słowa, które – przynajmniej mnie – urzekły. „Wiele się dyskutuje o przyszłości, o tym, jaki świat chcemy pozostawić naszym dzieciom, jakiego społeczeństwa dla nich chcemy. Sądzę, że jedną z możliwych odpowiedzi da się znaleźć, spoglądając na was: pozostawmy świat z rodzinami. Oczywiście, nie ma rodziny doskonałej, nie ma małżonków doskonałych, rodziców doskonałych ani doskonałych dzieci, nie przeszkadza to jednak, aby były odpowiedzią na jutro. Bóg pobudza nas do miłości, a miłość zawsze angażuje się z osobami, które kocha. Dlatego troszczmy się o nasze rodziny, prawdziwe szkoły dnia jutrzejszego. Troszczmy się o swe rodziny, będące prawdziwymi przestrzeniami wolności. Troszczmy się o swe rodziny – prawdziwe ośrodki człowieczeństwa”.
Amen! Amen! Niech tak będzie.
„To w domu uczymy się braterstwa, solidarności i aby nie być aroganckimi. To w domu uczymy się przyjmowania i dziękowania za życie będące błogosławieństwem oraz tego, że każdy potrzebuje innych, aby się rozwijać. To w domu doświadczamy przebaczenia i jesteśmy stale zapraszani do przebaczania, do tego, aby dać się przemieniać. To w domu nie ma miejsca na „maski”, jesteśmy tymi, kim jesteśmy i w taki czy inny sposób jesteśmy wezwani do szukania tego, co najlepsze u innych” – mówił papież podczas spotkania z rodzinami na Kubie.
„Bez rodziny, bez ciepła ogniska domowego życie staje się puste, zaczyna brakować sieci, które podtrzymują nas w chwilach nieporozumień, karmią nas w codzienności i pobudzają do walki o pomyślność. Rodzina ratuje nas od dwóch obecnych zjawisk: podziałów i umasowienia. W obu przypadkach osoby zamieniają się w jednostki odizolowane, którymi łatwo manipulować i sterować. Społeczeństwa podzielone, rozerwane, rozdzielone lub w najwyższym stopniu umasowione są następstwem zerwania więzi rodzinnych, gdy traci się relacje, które tworzą nas jako osoby, które uczą nas bycia osobami. Zapomina się, jak się mówi "tato", "mamo", "dziadku", "babciu", a to są podstawowe relacje” – dodawał.
I wreszcie słowa, które – przynajmniej mnie – urzekły. „Wiele się dyskutuje o przyszłości, o tym, jaki świat chcemy pozostawić naszym dzieciom, jakiego społeczeństwa dla nich chcemy. Sądzę, że jedną z możliwych odpowiedzi da się znaleźć, spoglądając na was: pozostawmy świat z rodzinami. Oczywiście, nie ma rodziny doskonałej, nie ma małżonków doskonałych, rodziców doskonałych ani doskonałych dzieci, nie przeszkadza to jednak, aby były odpowiedzią na jutro. Bóg pobudza nas do miłości, a miłość zawsze angażuje się z osobami, które kocha. Dlatego troszczmy się o nasze rodziny, prawdziwe szkoły dnia jutrzejszego. Troszczmy się o swe rodziny, będące prawdziwymi przestrzeniami wolności. Troszczmy się o swe rodziny – prawdziwe ośrodki człowieczeństwa”.
Amen! Amen! Niech tak będzie.
poniedziałek, 21 września 2015
Diagnoza Franciszka: Pełzająca trzecia wojna światowa
- Świat potrzebuje
pojednania w tej atmosferze pełzającej «trzeciej wojny światowej», w jakiej
żyjemy – mówił podczas wizyty na Kubie Ojciec Święty Franciszek. I to jest
diagnoza, którą trzeba podjąć.
Jeśli szukać diagnozy
obecnej sytuacji geopolitycznej, to trudno nie podjąć tej, którą podczas wizyty
na Kubie – sformułował Ojciec święty Franciszek. Papież mówił tam o „atmosferze
pełzającej III wojny światowej”, którą przezwyciężyć można tylko pojednaniem. W
słowach tych trzeba zaś doszukiwać się nie tyle prostego powtórzenia tezy
amerykańskich neokonserwatystów, którzy wojnę z islamizmem nazywają „IV wojną
światową”, ile głęboką diagnozę sytuacji, która obejmuje nie tylko wojnę na
Bliskim Wschodzie, Państwo Islamskie, głębokie zmiany społeczne w Europie, ale
także wojny w Ameryce Łacińskiej, Afryce i Azji.
Papież winę za nie
wszystkie, i to wielokrotnie, składał na nieludzki system, u którego podstaw
leży wyłącznie troska o pieniądze, a nie o człowieka. Odrzucając szacunek dla
natury (i nie oznacza to tylko przyrody) porzucamy drogę ludzką, i skupiamy się
na realizacji celów, z których cieszyć się może tylko zły duch. A jaka jest
droga wyjścia? Ją także w tych słowach wskazał papież Franciszek. Jest nią charyzmat
pojednania. Do pojednania zaś wzywała nas Matka Boża w La Salette. Nie mniej
istotne dla zakończenia tej wojny jest jednak także podjęcie wezwania Matki
Bożej Różańcowej z Fatimy. Ona wzywała nas do pokuty i różańca, a także kultu
swego Najświętszego Serca. Innej drogi budowy pokoju nie ma. Bóg zaś i tak
doprowadzi nas do swojego celu, tyle, że jeśli nie będziemy się modlić i
pokutować zrobi to – pozwalając, by nasze czyny miały skutki – drogą cierpienia
i wojny. I wiele wskazuje, że w ten okres właśnie wchodzimy.
Tomasz P. Terlikowski
sobota, 19 września 2015
Technologia nie wybawia od śmierci!
Zamrożenie głowy
23-letniei Kim Suozzi, która zmarła w 2012 roku na raka mózgu ma umożliwić jej
technologiczne „życie wieczne”. Tak przynajmniej przekonują specjaliści z
Alcor.
Nie, nie będę się
z tego natrząsał. Ludzie uciekają w różne nadzieje, byle tylko nie pogodzić się
z własną śmiertelnością i nie zwrócić do Jezusa, który jako jedynym może dać im
życie wieczne. Trudno jednak nie zająć się historią, zaprezentowaną w dość
łzawym stylu przez „New York Timesa”, bowiem jak w soczewce skupiają się w niej
niemal wszystkie cechy naszej współczesności i jej stosunku do wiary. 23-letnia
Kim umarła na raka mózgu, ale jej głowę zamrożono (za 80 tysięcy dolarów),
bowiem eksperci od transhumanizmu przekonali ją, że kiedyś w przyszłości dane z
jej mózgu będzie można przerzucić do komputera, który stanie się siedzibą jej
świadomości. Jej nowym ciałem stanie się zaś robot obsługiwany przez komputer.
Absurdalne?
Niestety tak. I to nie tylko z punktu widzenia teologii, ale także
neurobiologii, co doskonale w znakomitym tekście „The Falsce Science ofCrionics” zamieszczonym na łamach „Technology Review” pokazał Michael Hendricks z McGill
University. Istotne są także pytania filozoficzne, które wzmiankuje w tekście
neuronaukowiec, czyli fundamentalny problem, czy sama świadomość jest
człowiekiem? Jakie znaczenie ma nasza cielesność dla naszej świadomości? I
wreszcie czy można być tym samym człowiekiem bez ciała, i w dwóch zupełnie
różnych wydaniach. Nasza intuicja jest tu absolutnie jednoznaczna, i co ciekawe
zgodna z odkryciami neuronaukowców: cielesność ma znaczenie, a mózg nie jest i
nie może być traktowany jako samodzielny podmiot, czy jako zadziwiająco pojemny
dysk twardy z danymi świadomości. Niewiarygodnie (choć to akurat może się
zmienić) brzmią również zapewnienia o tym, że w dającej się przewidzieć przyszłości
uda się zbudować komputer, który pomieści na swoim twardym dysku dane z naszego
mózgu. Szacowana jego zawartość to bowiem… 1.3 miliarda terabajtów, a wszystkie
twarde dyski świata mają mniej więcej 2.6 miliarda terabajtów pamięci.
Wszystko to nie pozostawia wątpliwości, że bajania transhumanistów czy
„ekspertów” od zamrażania, by zachować życie, można włożyć między bajki. Bajki
te są jednak niezmiernie groźne, bowiem pozwalają ludziom uciekać od
świadomości śmierci. Ta zaś, wbrew temu, co może się wydawać, ma znaczenie,
bowiem ustawia życie moralne, uświadamia, że czas ma znaczenie, i że nic nie
jest nieskończone, i wreszcie pozwala człowiekowi doświadczyć swojej
ograniczoności. „Ludzka” technologiczna nieśmiertelność byłaby zresztą, co doskonale
pokazał Michel Houellebecq śmiertelną nudą, z której każdy chciałby uciec, a
nie wiecznym szczęściem. To ostatnie znaleźć można, i nie ma tego, co ukrywać,
nie w technologii, nie w oszustwach, ale w… chrześcijaństwie, które oferuje nie
tyle przerzucenie naszej tożsamości na komputer, czy jakieś wieczne
uduchowienie, ale wieczność we własnym zmartwychwstałym ciele. Transhumanizm
jest kolejną próbą odebrania ludziom tej nadziei i zastąpienia jej fałszem „wybawienia
od śmierci przez technologię”. I właśnie dlatego jest tak bardzo niebezpieczny.
Tomasz P. Terlikowski
Subskrybuj:
Posty (Atom)