poniedziałek, 29 lutego 2016

Papież Franciszek i antykoncepcja

Paweł VI nigdy nie podjął decyzji, o której mowa. Debata na temat kongijskich zakonnic, które były masowo gwałcone, toczyła się za pontyfikatu św. Jana XXIII i to właśnie wtedy zaprezentowano, w 1961 r., na łamach „Studi Catolici" stanowisko abp. Pietra Palazziniego, o. Franza Hürtha SJ i o. Ferdinanda Lambruschiniego, którzy sugerowali, że w sytuacji zagrożenia gwałtem antykoncepcja hormonalna może być dopuszczalna, bowiem jest ona obroną przed agresorem.
Opinię taką przyjęła część katolickich moralistów, którzy – jak choćby Christopher Kaczor – do chwili obecnej przekonują, że w takiej sytuacji nie sposób mówić o antykoncepcji, a przyjmowanie środków tego rodzaju można potraktować jako obronę przed agresorem.
Stanowisko takie przyjęła też Konferencja Episkopatu Niemiec, która pozwala w katolickich placówkach na podawanie zgwałconym kobietom pigułek antykoncepcyjnych (w istocie często są to już tabletki wczesnoporonne). Paweł VI jednak stanowiska tego nigdzie nie potwierdził, a w encyklice „Humanae vitae" jasno stwierdził, że antykoncepcja jest złem moralnym, i nie przewidział w swoim dokumencie żadnych wyjątków. Opowieść o rzekomej decyzji tego papieża jest więc klasyczną miejską legendą, która co jakiś czas powraca, ale która nie ma podstaw rzeczowych.
Prawdziwe (to znaczy odrzucające antykoncepcję) stanowisko Pawła VI nie powinno być zresztą zaskoczeniem, bowiem... trudno uznać, że człowiek na zarodkowym etapie rozwoju jest agresorem (a w istocie dopuszczenie antykoncepcji w takiej sytuacji jest usprawiedliwione faktem gwałtu).
A skoro nim nie jest, to zastosowanie wobec niego środków chemicznych, które mają uniemożliwić jego zagnieżdżenie się w macicy matki (a o takim działaniu możemy mówić po gwałcie) i tym samym jego dalszy rozwój, nie może być moralnie usprawiedliwione. Byłoby inaczej, gdyby chodziło o sytuację (a jest ona także możliwa), w której środki miałyby uniemożliwić samo poczęcie.
Usprawiedliwieniem stosowania antykoncepcji mogłoby być dobro kobiety. Tyle że to wymagałoby sprawdzenia, na jakim etapie cyklu jest zgwałcona kobieta, by dowiedzieć się, czy podane środki nie doprowadzą do unicestwienia zarodka... A gdyby tak było, podanie jakichkolwiek środków hormonalnych straciłoby moralne usprawiedliwienie, oznaczałoby bowiem uznanie niewinnej istoty ludzkiej za agresora, którego można zlikwidować. Na to zaś Kościół nigdy się nie zgodził.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz